Siedzę sobie wieczorkiem przy piwku i czipsach serowo-cebulowych i robię prezentacje na zajęcia, z których zaliczenie mam w tym tygodniu. Ponoć łatwy test. Ale ja wolę się nauczyć, zobaczymy, co będzie. Zawsze wolę mieć pewność co do mojego stanu wiedzy.
Prezentacji jest sporo, a ja mam zrobione dopiero kilka. Ale jest czas do piątku, myślę sobie. Tylko że w poniedziałek spora odpytka, na którą pouczyć by się wypadało trochę wcześniej niż w niedziele wieczorem.
Dylematy studentki...
Wczoraj imprezka była mała u mnie, trochę piwa wypiłam i odpoczęłam po dwóch dużych zaliczeniach w poprzedni piątek. Namęczyłam się w poprzednim tygodniu, to mogę, o! Przynajmniej nie siedzę w książkach tylko. I to książkach bynajmniej nie fascynujących.
Przygody sportowe z poprzedniej notki zakończone. Nie ma więcej sportu na razie w moim życiu poza codziennymi przechadzkami tudzież wyprawą na tramwaj i z powrotem, by dojechać na uczelnię. Dobrze chociaż, że windy w bloku nie mam, bo bym całkiem skamieniała. Stawy mówią: lubię to!
W ogóle to zajęcia w poprzednim tygodniu były wyjątkowo nieciekawe. Jakieś takie nijakie. Tylko owe wymienione już dwa zaliczenia sprawiły, że w ogóle będę pamiętać ten tydzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz