Zaliczenie zdane, dzięki czemu oglądać katedry z poprzedniego posta od środka już nie muszę. Piąteczka w elektronicznym indeksie zdobyta. Teraz uczę się na następne zaliczenie, już za tydzień. Z grubej dość książki, niestety. I swoich bazgrołów w zeszycie.
Dieta przebiega nieźle, jak na razie nie przekraczam dziennego planu. A raczej przekroczyłam trzy razy, ale to na samym początku. Teraz idzie mi dobrze, nawet udaje mi się powstrzymać przed pochłanianiem ciasta w święta. Jak na razie, bo serniczek leży i kusi.
A mama z babcią nie próżnowały i piekły, gotowały, wujek też dołożył od siebie co nieco. I jak tu wytrzymać? Gdy tyle pyszności na stole? Jakoś daję radę na razie, jest git.
A teraz ogólnie w domu siedzę i odpoczywam, w rodzinnej atmosferze świąt. Jakby wszystkie te radiowe banały zebrać do kupy, to wyszłaby właśnie moja Wielkanoc. ;) Tylko deszcz w szyby dudni niemiłosiernie.
A w prognozie pogody twierdzą, że od jutra jakieś liczne burze mają szaleć nad Polską. A ja chcę wrócić do Miasta nad Morzem!
A w ogóle to skończyłam wreszcie, po długim czasie, po wielu przejściach i przygodach, Idiotę Dostojewskiego. Końcówki nie zdradzę. ;) I zaczęłam Wyjątek Jungersena. Książka długa, gruba i obszerna, więc trochę nad nią posiedzę. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz