Zbliża się zaliczenie. Z tego samego
przedmiotu, z którego w poprzednim poście miałam odpytkę. Czyli
teraz muszę przebrnąć przez cały skrypt, przez górę pytań z
zeszłych lat i przez stos swoich własnych notatek. A robiłam ich
na tym przedmiocie niewiarygodnie dużo. Mam teraz torebkę wypchaną
ową giełdą i moim grubym zeszytem, chodzę z tym i nie wiem, od
czego zacząć.
Głowę mam wypchaną wiedzą,
informacjami. Teraz tylko przelać to w piękne słowa i zadowolić
pytających profesorów. Mam nadzieję, że tak właśnie będzie. I
następny weekend szczęśliwym trafem stanie się wolny. Musi stać
się wolny, bo mają przyjechać do mnie rodzice, zabrać mnie na
obiad na zakupy, a po wszystkim wywieźć z Miasta Nad Morzem sporo
moich rzeczy. W końcu trzeba się powoli wyprowadzać.
Po kilku latach studiowania tu trochę
smutno się robi, ale cóż czynić. Jak trzeba, to trzeba. Na
pocieszenie napiszę tylko, że zamierzam zostać w Mieście, już
się tu nawet zameldowałam kiedyś. Szkoda tylko, że nie we własnym
mieszkaniu... ;)
A tak w ogóle to rozpoczęłam dietę.
Drugą już w ciągu ostatniego roku, ale ta ma być skuteczna. ;)
Trochę mi się przytyło ostatnio, więc czas najwyższy. Dziś
pożarłam prawie dwa tysiące kalorii, ale to taki początek na
razie. Będzie lepiej. ;)
Chociaż daleko mi do mojej koleżanki,
która odchudzała się jakimiś tajemnymi dietami, w których trzeba
było piec chleb z twarogu. Czy jakoś tak. Mnie na takie poświęcenia
– powiedzmy – nie stać.
Na razie pokupowałam też do domu
potrzebne akcesoria. Pasta do zębów, worki na śmieci,
antyperspirant... Rzeczy niezbędne, które akurat wszystkie na kupę
mi się pokończyły. Trzeba było porobić zapasy. Rodzice mają mi
zwieźć kolejną część: ręczniki, pościele.
Na razie więc siedzę nad skryptem –
a właściwie obijam się na razie na blogu. I marzę, że nie będzie
drugiego razu, że jakiś tam profesor czy inny asystent się zlituje
i puści mnie, bym nie musiała już nigdy więcej oglądać tej
katedry od środka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz