niedziela, 3 lutego 2013

W krainie sesji, stresu i orzeszków

W ramach przygotowań do kolejnych egzaminów współlokatorka zakupiła rybki (!), wypucowała mieszkanie i wyjechała do chłopaka. Ja, jako że przydzielono mnie na najbliższą odpytkę do owianej złą sławą asystent, siedzę w domu i męczę się z notatkami, a w celu podtrzymania więzi społecznych wyłudziłam przyjazd rodziców. Oczywiście - napełnienie lodówki i kuchennych szafek gratis. ;)
A teraz, zagryzając stres i senność orzeszkami, zagłębiam się w mętne i mgliste przestrzenie wiedzy. Czyli piszę bloga, jak widać.

Z książek czytam teraz, niestety, wyłącznie podręczniki. Ale, jeśli uda mi się ożywić zepsuty po ostatnich wakacjach aparat, może wrzucę parę moich rysunków. Tak, i w ten sposób lubię relaksować się w czasie błądzenia po mrocznej stronie studiowania, zwanej sesją.
Jakby nie patrzeć - Google wprawdzie nie siedzi obok, ale obecne jest. Jeśli na egzaminie ktoś zgasiłby światło, być może ujrzałby łunę bijącą z niektórych kątów sali. Chociaż w sumie... Na Harvardzie jakiś czas temu wybuchła jakaś koszmarna afera ze ściąganiem. U nas chyba by się to jednak nie zdarzyło, skoro wykładowcy na egzaminach sami dają do zrozumienia, że możemy pisać wspólnie, a studenci, od najmłodszego trenowani przez szkołę w kombinowaniu, nie są szczególnie skłonni, by z tego przyzwolenia nie skorzystać.
Z drugiej strony patrząc na te pierdoły, o które pytają, aż chciałoby się czasem do dobrego wujka Googla uśmiechnąć o pomoc. ;)

Z ostatniej chwili: właśnie się dowiedziałam, że moja egzaminatorka ma w tym roku dobry humor i nie oblewa jakoś namiętnie. ;) Koleżanka - Uczelniany Kolekcjoner Plotek czuwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz